Psssss! Puszka piwa zasyczała przeraźliwie, a jej zawartość wylądowała na moich ukochanych spodniach, nie mniej kochanych trampkach i absolutnie niekochanej, ale trudnej do wyczyszczenia, narzucie na kanapę.
– Psia mać! – zakląłem szpetnie i od razu zderzyłem się ze spojrzeniem Budrysa, które to zdawało się mówić „a co tu winna moja stara? Uważaj jak puszkę otwierasz, matołku”.
Przeprosiłem psinę w myślach i wypiłem resztki złotego trunku. W między czasie psisko ułożyło się pod ręką brzuszyskiem do góry, więc posłusznie zająłem się głaskaniem, wyrzucając co chwilę oblepiające moją dłoń kłaki.
Nastrój miałem podły, a moje myśli krążyły wokół przeczytanego chwilę wcześniej artykułu o instrumentalnym traktowaniu pracowników wielkich korporacji, którzy są wykorzystywani niczym maszyny.
– ehh – pomyślałem – a gdyby tak trafić na szefa tak bezinteresownego i godnego zaufania jak mój pies?
Myśl, mimo że utopijna, wydała mi się tak piękna, że sięgnąłem po drugie piwo, przerywając na chwilę głaskanie futra.
– Głaszcz pachole! – powiedziało w myślach bezinteresowne i godne zaufania futro, ewidentnie wkurzone niespodziewaną przerwą w pieszczotach.